piątek, 2 marca 2012

symphony of destruction.

to takie dziwne uczucie... tak dziwne, że żadne słowa nie są w stanie tego opisać. to siedzi gdzieś głęboko. nie pozwala normalnie żyć. doprowadza do łez i do niekontrolowanych ataków śmiechu. na zmianę malując na twarzy uśmiech lub grymas. powoduje, że... masz ochotę przytulić się do kogokolwiek, wmawiając sobie, że to właśnie ta osoba, którą tak bardzo chcesz dotknąć, przytulić... to tylko tęsknota, z którą najwyraźniej w świecie nie umiesz sobie poradzić.

dlaczego tak jest, że kiedy całkowicie otworzymy nasze serce dla kogoś, dla jednego zwykłego człowieka, nagle staje się on w naszych oczach kimś lepszym, kimś wspaniałym, kimś zbyt idealnym, by mógł istnieć naprawdę? a gdy sądzimy, że już nic nie może zepsuć tego szczęścia, wtedy ten zwyczajny, szary człowiek zadaje nam cios, po którym nie umiemy się pozbierać, choćbyśmy nie wiem jak bardzo chcieli podnieść się z powrotem na nogi. wywiera on wpływ, tak mocny, że niemożliwym jest dla nas uśmiechnąć się szeroko i powiedzieć, że to nic. że nic się nie stało. że damy radę.

/ piąteczek jak najbardziej udany. zresztą, który piątek z A. nie jest udany, prawda, penisie? :)

na specjalne życzenie Alicji publikuję kilka tekstów:

- idę dziwko.
- oby Cię autobus potrącił.

- DAWAJ KASĘ!
- jaką kasę? :D

- dzień dobry, ile kosztuje ta bluzka?
- 65 zł.
<wychodzimy>
<Pati zamyka drzwi>
- ŁO KURWA! czekałam aż zamkniesz drzwi.

- chodzi mi po głowie taka piosenka Dody... ale nie pamiętam tytułu... szło mniej więcej "nie wybrałeś mnieeee!"
- katharsis.
- o właśnie!
- "nie wybrałeś mnieeee, żegnaj więęęęc!"
- ło kurwa, Patrycja...
- co?
- nic :D

- nie potrafię tego zagrać...
- Ty nawet gitary dobrze trzymać nie potrafisz.

http://www.youtube.com/watch?v=F-GQC1VXUL0