niedziela, 4 grudnia 2011

piąty element.

pierwsza sobota grudnia była dobra. :3  od rana śpiewanie "Mama Kin", hahaha, a potem telefon od A. i wjazd na chatę. :D mam w końcu trochę przyzwoitych i normalnych zdjęć, które można opublikować i bardzo cieszę się z tego powodu. mrau. k*rwa, ta "Mama Kin" cały czas siedzi mi w głowie...

ciężko uwierzyć, że nie ma już listopada. nie ogarniam, ten czas tak leci... grudzień - to słowo przynosi przykre wspomnienia. nie sądziłam, że kiedyś ten miesiąc znowu nadejdzie. dopiero teraz uświadomiłam sobie, że prawie wyrzuciłam go z pamięci. niesamowite co potrafi zrobić mój mózg, kiedy coś go zasmuca. hm, ciekawe. no ale przynajmniej jest zadanie na następne dni - sprawić, że ten miesiąc będzie tak zajebisty, że zapomnę zupełnie o poprzednich grudniach, o taaak.

wczorajszy dzień spędziliśmy w kuchni na pieczeniu babki. :D tak naprawdę to myślałam, że z tego wyjdzie jedno wielkie gówno, a tu proszę, była całkiem ok, jedynie z wierzchu się trochę przypaliła, ale to nic. nawet wzięłam do domu żeby mama spróbowała i powiedziała: "no, dobra wam wyszła. na święta możesz zrobić" :D  szczerze mówiąc to myślałam, że ta scena będzie wyglądać mniej więcej tak:
- proszę mamo.
- co to jest?
- no babka. ja robiłam.
- to nie jem. :D

i strasznie zapadła mi w pamięci ta scenka:
- dlaczego nie bierzesz do domu?
- no bo nie...
- ale dlaczego?
- BO TO MURZYN. :D

http://www.youtube.com/watch?v=SmSxbCtJvTs ! <3








przegięęcie. :D