weekendy tak szybko mijają, a te całe dni robocze strasznie się dłużą. szkoła jest okropna, nauka, użeranie się z większością nauczycieli, wstawanie rano, zakaz opuszczania budynku i przeludnienie na przerwach, nie cierpię. dalszą część wczorajszej soboty poświęciłam na słuchaniu muzyki i zamulaniu po chipsach, coli i kawie no i zleciało. ostatnio jestem wiecznie zmęczona... serio, jakieś osłabienie. no ale każdy zna to uczucie kiedy jest strasznie padnięty i kładzie się do łóżka. ulga. no ale długo nie pośpię, bo późno zasypiam i rano trzeba wstać. milusio.
to takie smutne, kiedy człowiek czeka na coś co nigdy nie nadejdzie. nie da rady po prostu tego puścić w niepamięć. w ogóle nie można sobie dać z tym spokoju. nigdy. dzień w dzień jest to samo. jedno niespełnione marzenie, tyle razy było blisko spełnienia go, ale za każdym razem nie wychodzi. już zawsze będzie mnie to prześladować, tak bardzo chcę zapomnieć i po prostu pieprzyć to wszystko, bo innego sposobu raczej nie ma, a to dość dziwne.
przed chwilą przejrzałam parę postów z czerwca... kijowo się teraz czuję, no bo... boże, ale wtedy było zajebiście, o niebo lepiej od mojej dzisiejszej sytuacji. bardzo chciałabym wrócić do tamtych czasów, choć też nie były zupełnie idealne, to biją na głowę teraźniejsze wydarzenia...
jaram się Def Leppard. <3
http://www.youtube.com/watch?v=HndTMmVIKRc
http://www.youtube.com/watch?v=somG2lTarE8
dzisiaj się troszku z A. było. <3