a ja siedzę i myślę. i nie mam silnej woli.. serio.. nie potrafię zrobić czegoś, co powinnam zrobić i wiem, że powinnam. nucę jakąś głupawą piosenkę, która zupełnie nie ma do mnie odniesienia. nie lubię jak wpada mi do głowy jakiś prosty głupi rytm, a jak już znam słowa to w ogóle masakra. w dodatku to piosenka o szczęśliwej miłości jakiejś..
jakoś tam "Thunderstruck" niby poprawia mi nastrój, ale tylko na chwilkę. zawsze coś. na youtubie tyram się z kimś w komentarzach i szczerze to nic nowego u mnie.. nie potrafię wziąć się za pisanie, za dużo innych myśli mam w głowie. posiedziałabym trochę ze znajomymi i zapomniała o wszystkich problemach na ten czas spędzony z nimi. no ale jestem skazana dziś na samotność. może to i dobrze z drugiej strony, trochę czasu dla siebie nigdy nie zaszkodzi. posiedzę, posłucham muzyki, może wymyślę jakieś fajne rozwiązanie. jedna osoba mi co jakiś czas, że jestem kreatywna, więc może skorzystam z mojej niby kreatywności.. ale czy chce mi się tyle kombinować? po co w ogóle układać jakiś plan, bo jak dojdzie co do czego to zawsze cały plan się psuje i trzeba improwizować. więc może improwizacja jest rozwiązaniem? hm, to było głębokie..
ciekawe czy ja tak będę pisała tu jakieś nowe posty codziennie. taki blog tylko, a jak się można wciągnąć. już długo go mam, od maja? ohoho, maj był ciekawy, czerwiec był ciekawy, lipiec i sierpień również, wrzesień i październik tak średnio. ale wystarczy jedno wydarzenie, by cały miesiąc uważać za chujowy, choć mogłoby się w nim stać wiele dobrego.
martwi mnie to, że nic mi się nie śni. tzn.ostatni sen miałam jakieś 3 dni temu i nie był jakiś konkretny. przecież ja jestem maszyną do dziwnych i ciekawych snów, od erotyków po koszmary, a tu nagle nic w nocy w głowie się nie rodzi. ja wiem, że człowiekowi się śni dużo snów i w ogóle, że ich nie pamięta, ale ja pamiętałam zawsze jakieś 2 i zawsze były ciekawe. ten brak większej radości w moim życiu wchodzi mi na głowę. niedobrze. nie chce tak. w ogóle nie chcę być smutna. chcę mieć powalone sny i w ciągu dnia uśmiechać się bez sensu. ale na to się nie zapowiada. dlaczego ja sama nie mogę tym kierować? w ogóle to zauważyłam, że nie potrafię mieć na wszystko wywalone. przeraża mnie to. nie chcę być jakaś tam uczuciowa. nie chcę być wrażliwa. chcę móc odpuścić kiedy przyjdzie na to czas. ale nie mogę. już nie. zmieniłam to w sobie. gdzieś czytałam, że kobiety kiedy zaczynają wszystko "od nowa" zmieniają fryzurę i to jest znakiem, że zaczynają nowe życie. może jakbym się walnęła na łyso to też bym zaczęła żyć inaczej. myślałam o fryzjerze ostatnio, ale chyba nie zdobędę się na taki czyn.
wracam do słuchania AC/DC.
http://www.youtube.com/watch?v=EKmYlnQv_dg